niedziela, 26 kwietnia 2015

Rzymskie wakacje - moje usta by NARS

To ostatni mój kosmetyk ściągnięty zza oceanu, którym się Wam jeszcze nie chwaliłam. To także moja pierwsza pomadka do ust w formie kredki. I muszę Wam przyznać, że właśnie ta forma urzekła mnie poręcznością i wygodą użycia na tyle, że będę miała problem, by powrócić do klasycznych szminek.


Jak już pisałam, przy okazji innego kosmetyku, marka NARS należy do Shiseido i nie jest dostępna w Polsce. Jest jednak europejska strona internetowa, na której można dokonywać zakupów. Ja swój kosmetyk ściągałam aż z USA ze względu na to, że kolor, który wpadł mi w oko nie był dostępny w europejskim sklepie. Bo mnie się zachciało "rzymskich wakacji"... "Roman Holiday"... Teraz kolor wrócił do oferty jako klasyk, więc nie trzeba już czynić specjalnych wysiłków, by wejść w jego posiadanie.

Moja wersja kredki jest matowa. W ofercie firmy są też kredki satynowe i błyszczące, ja jednak upodobałam sobie na ustach mat. Jeśli już przy kolorze jesteśmy, bardzo odpowiada mi napigmentowanie kredki, która już po pierwszym pociągnięciu bardzo ładnie barwi usta. Do tego kredka ma tak delikatną konsystencję, że mimo widocznego efektu, jest niewyczuwalna na ustach. Można zapomnieć wręcz, że ma się pomalowane usta, choć kolor trzyma się dość długotrwale. Mimo tej trwałości kredka na wysusza ust, ale - być może dzięki witaminie E - pozostają one wciąż miękkie.


Mój kolor to bardzo jasny, pastelowy, delikatny róż - podobno klasyk. Mimo dość wyraźnego odcienia, jest on neutralny i nie krzyczący. Ani zimny, ani ciepły - mam wrażenie, że doskonale sprawdziłby się przy każdej karnacji. To świetny kosmetyk do malowania ust dla osób, które wolą mocniej podkreślić oko. Usta wtedy powinny być neutralne i nie do końca widoczne, co nie znaczy, że nie pomalowane.

Jeśli komuś jednak nie odpowiada ta tonacja, jest naprawdę z czego wybierać. W samej tylko matowej wersji jest do wyboru blisko 20 odcieni - od beży po naprawdę nasycone czerwienie. Sama chętnie widziałabym u siebie jeszcze kilka. Jeśli do tego dodać odcienie w wersji satynowej czy błyszczącej, to chyba nie da się powiedzieć, że nie ma z czego wybierać.

Dlaczego tak mnie zachwyciła forma kredki w pomadce? Bo jest ona na tyle wygodna w użyciu, że nie trzeba już sięgać po konturówkę. I bez niej kosmetyk można nałożyć bardzo precyzyjnie.


Tak jak napisałam na początku, to pierwszy mój tego typu kosmetyk do ust, trudno mi więc porównywać go do innych, podobnych, dostępnych na rynku. A jest ich przecież całkiem sporo. Na pewno wadą, która nasuwa mi się jako pierwsza jest cena. W sklepie internetowym NARS trzeba zapłacić za tę kredkę ok. 26 EUR, co daje ponad 100 zł. To nie mało za taki kosmetyk, nawet jeśli firma dodatkowo opakowuje go w poręczny kartonik.


Podobnie jak w przypadku innych kredek, przed ostrzeniem warto włożyć ją do lodówki na trochę, bo kiedy jest miękka, możemy ostrzyć ją w nieskończoność, tracąc to, co najcenniejsze, czyli jej serce.

A tak wygląda na ustach: 


Wybaczcie, że zdjęcie soute i nie wyretuszowałam piegów i zmarszczek, ale ostatnio oglądam swoje zdjęcia i muszę się Wam przyznać, że lubię siebie. Nawet jeśli daleko do ideałów i tych wszystkich perfekcyjnie zrobionych kobiet, ja po całym dniu w pracy, z zanikającym makijażem... i tak lubię siebie.