środa, 9 lipca 2014

Byle do... Mundialu!

Niech mi ktoś powie jeszcze, że widok dwóch spoconych mężczyzn budzi w płci brzydszej odrazę. Tak? Ja zauważyłam dziwne podniecenie, szybsze bicie serca, a momentami nawet ekstazę. I to wcale nie na widok dwóch, a nawet dwudziestu dwóch. Ja się już jednak dawno z tym pogodziłam i nawet nie próbuję rywalizować, bo życie z kibicem sportowym kieruje się swoimi zasadami.



Zostałam matką samotnie wychowującą dziecko. Prawie miesiąc temu. Bo mamy Mundial. Takie mistrzostwa są co cztery lata (co dwa jeśli liczyć EURO) i po prostu trzeba im ustąpić miejsca, odsunąć się na drugi plan i zająć zwyczajowymi czynnościami, nie wymagając zbyt wiele. Najlepiej nic nie wymagając. I broń Boże nie planować nic swojemu mężczyźnie w godzinach, kiedy rozgrywane są mecze, bo mężczyzny nie ma. Na kanapie zalega tylko ciało, które od czasu do czasu porykuje głośno, ale duch w rytmach samby unosi się gdzieś tam nad stadionami na drugiej półkuli. Wszelkie zadawanie pytań nie ma sensu, bo nawet jeśli trafią one do odbiorcy, mogą co najwyżej wywołać irytację. A jeśli w tym czasie jakaś kobieta pragnie mimo wszystko zobaczyć zachwyt w oczach swojego mężczyzny, to może tego dokonać tylko i wyłącznie wracając do domu z siatami pełnymi piwa. Bo żadne inne specjalne środki w takich warunkach egzaminu nie zdadzą.

Razem z Mistrzostwami Świata pojawiło się w sieci mnóstwo poradników, jak przetrwać ten czas będąc kobietą, by sobie i partnerowi nie szarpać nerwów. Ja jednak nawet do nich nie sięgałam, bo przetrwanie w tych szczególnych warunkach mam opanowane do perfekcji. I to wcale nie dlatego, że przeżyłam już tyle mistrzostw, że zdążyłam się przyzwyczaić. Ba, nie miałam nawet okazji przywyknąć, bo zanim spotkałam W. nie spotykałam się z żadnym kibicem i narzekania kobiet, że znowu ta Liga Mistrzostw zupełnie do mnie nie trafiały. Teraz dostałam za swoje!

Bo u nas wcale nie jest tak, że mamy teraz Mundial, który jest raz na cztery lata. U nas w domu zawsze na arenach sportowych dzieje się coś, co godne jest zobaczenia. Mamy przecież jeszcze żużel, siatkówkę, boks, hokej, tenis... no dobra, tenisem się zaraziłam i oglądamy go bardzo namiętnie, łącznie z juniorem, który może nie do końca rozumie co się dzieje, ale od pierwszych tygodni życia lubił dźwięk odbijanej o kort piłeczki. I coś czuję, że rośnie mi drugi niewybredny kibic.


Masz syna, masz babo placek, chciałoby się rzec. Ale wcale nie czuję się przegrana z powodu faktu posiadania syna. I wiecie co? Nie mogę się doczekać kolejnego mundialu. Bo wtedy junior będzie już zupełnie świadomie kibicował z tatą, a ja nareszcie będę mogła zupełnie bezkarnie spędzić cały miesiąc na swoich babskich przyjemnościach. Byle do Mundialu, drogie Panie!