wtorek, 2 grudnia 2014

Jak wygrałam, choć przegrałam...

Po wyborczej batalii wracam do Was z wielką radością. W ferworze kampanii przegapiłam nawet roczek mojego bloga. I choć rozgrywkę wyborczą zakończyłam z wynikiem 44% czuję się wygrana i bogatsza o kilka doświadczeń. Najcenniejszą lekcją, którą dostałam, jest jednak lekcja o ludziach.


Do wyborów nie poszłam po władzę czy pieniądze, poszłam, bo lubię ludzi i miałam wiarę, że można coś zmienić, żeby wszystkim żyło się lepiej. Tym bardziej, że gmina, w której toczyłam batalię jest duża, a sposób zarządzania pozostawał wiele do życzenia i nie zawsze był zgodny z prawem. Miałam nadzieję na merytoryczną dyskusję o sytuacji w gminie, na zderzenie różnych koncepcji i szukanie ciekawych rozwiązań, tymczasem stało się inaczej.

Najpierw zaczęłam się dowiadywać, że moje dziecko wychowuje się w niepełnej rodzinie. Zabolało... może nawet bardziej moich najbliższych niż mnie. Bo jak reagować, kiedy ktoś mówi nie prawdę i bazgrze na moich banerach czerwonym sprayem "Panna z dzieckiem". Merytoryczna dyskusja o przyszłości gminy... nie ma co. Bo nie mam męża, to najlepszy dowód na to, że nic mi w życiu nie wyszło. Piszącym to, życzę dużo szczęścia i oby ich rodziny trwały tak, jak trwa mój związek.

Potem dowiedziałam się, że ujmą jest być kosmetyczką. Bo to nie szkodzi, że mam wykształcenie ekonomiczne i zdobyłam jeszcze kilka innych umiejętności po drodze. Kosmetyczka... straszna ujma dla człowieka. Ciekawa jestem, jaki jest jedyny słuszny i odpowiedni zawód? Czy to, że ktoś ma otwarty umysł, lubi się uczyć i zdobył w życiu kilka dyplomów to jego wada? Ja tam kompleksów żadnych z tego powodu nie mam.


W końcu jakiś radny, którego głównym życiowym osiągnięciem jest to, że ma tatę posła, zarzuca mi, że ja nic konkretnego w życiu nie osiągnęłam. Chylę czoła przed jego osiągnięciami i głowę trzymam wysoko, bo wszystko, co w życiu osiągnęłam zawdzięczam swojej pracy. Nikt mnie nigdzie nie pchał, nikt mnie nie niósł na swoich plecach, a moim zdaniem udało mi się w życiu bardzo wiele. Z małą pomocą szczęścia i dużą dozą ciężkiej pracy. Mój wynik wyborczy też jest dla mnie dużym sukcesem.

Wybory... w amoku walki o władzę wiele osób zapomniało, że wójtem/burmistrzem/radnym się bywa, a człowiekiem się jest. Dlatego właśnie czuję się wygrana. Przez całą kampanię nigdy nikogo nie okłamałam. Rozmawiałam z ludźmi szczerze, bo takiej samej szczerości oczekiwałam w stosunku do mnie. Do wygranej zabrakło mi 600 głosów, ale do końca grałam uczciwie. Dzięki temu dziś mogę chodzić z podniesioną głową i patrzeć ludziom prosto w oczy. I nadal mam ochotę dla ludzi pracować, choć będę musiała to robić inaczej.

Wczoraj pojechałam pogratulować mojemu konkurentowi i zobaczyłam twarze tych wygranych. Nie sprawiali wrażenia, jakby cieszyli się, że mogą w życiu zrobić coś dobrego dla ludzi. No może poza nowymi radnymi, którzy pełni są wiary i nadziei, że mają na coś wpływ. Ale nade wszystko to twarze ludzi, którzy cieszyli się, że dalej mają władzę i wpływy. Wyłącznie... Widziałam też twarze tych najbardziej wojowniczych, którzy usiłowali mnie dyskredytować i oczerniać całą kampanię. Uciekający wzrok sam mówił, że sumienie nie jest zbyt czyste. Szkoda, że zapomnieli, że po wyborach przychodzi czas, kiedy znów trzeba żyć obok siebie, czasami współpracować, a pewne rzeczy jednak zostawiają ślad.

I wiecie co? Wolę mieć wokół siebie życzliwych ludzi, rodzinę i przyjaciół, którzy są ze mną ot tak, po prostu. Niż klakierów, którzy są obok do czasu, aż koło fortuny się obróci. Bo nadal jestem zdania, że kiedy czynisz dobro, dobro wraca do Ciebie, a kiedy czynisz zło, wróci ono do Ciebie po trzykroć.

Nie zostałam wójtem. Będę dalej królową na swoim blogu. I bardzo się cieszę, że znów jestem z Wami! I mam nadzieję, że też się troszkę cieszycie.