To chyba najlepsza z dotąd testowanych przeze mnie mascar Bourjois. Poprzeczkę miała postawioną wysoko, bo gdy zobaczyłam jej szczoteczkę - taką jak w tuszu do rzęs Wonder Oriflame, pomyślałam, że będzie przynajmniej tak samo dobra, jeśli nie lepsza. Ideału nie doścignęła w mojej ocenie, ale była całkiem blisko...
Cały sekret tej i wspomnianej mascary z Oriflame to szczoteczka - z jednej strony z klasycznymi włoskami, z drugiej - króciutkimi, minimalnymi, prawie niewidocznymi. Żeby osiągnąć jak najlepszy efekt, trzeba wiedzieć, jak właściwie jej użyć. W czym tkwi sekret? Zaczynamy od tej "łysej" strony, która pozwoli dotrzeć nawet do najdrobniejszych i najkrótszych rzęs, aby ładnie je pokryć tuszem. Po tej czynności widzimy, że nasze rzęsy są gęstsze. Dopiero po tej czynności pociągamy rzęsy drugi raz tą bardziej klasyczną stroną szczoteczki. Wtedy osiągniemy dostrzegalny efekt wydłużenia.Ta kolejność jest ważna, bo w odwrotnej kolejności efekt nie jest już tak widoczny.
Teraz jeszcze chwila prawdy - jeśli kupiłaś go zwiedziona tym efektem linera, to raczej się rozczarujesz. Tusz owszem, pokryje pięknie i dokładnie rzęsy tuż przy powiece, ale trudno tutaj mówić o efekcie, który osiągamy przy czarnej kresce na powiece. Moim zdaniem więc nazwa tej mascary jest zupełnie nie trafiona i myląca. Mimo, że kosmetyk jest nie najgorszy, wiele osób może być rozczarowanych właśnie przez brak tytułowego efektu.
Oko przy użyciu tuszu wygląda jednak bardzo efektownie, a różnica na rzęsach "przed" i "po" jest wyraźnie widoczna, choć sam efekt jest bardzo naturalny. Posługiwanie się szczoteczką wymaga jednak wprawy, bo przy nieumiejętnym nakładaniu tuszu, może on sklejać rzęsy. Tę umiejętność można jednak wypracować, więc nie poczytuję mu tego za wadę - bo wiele innych tuszów zachowuje się podobnie. Tusz ma właściwą konsystencję. Wcześniejsze mascary z Bourjois, których używałam, na początku były bardzo rzadkie i dopiero po pewnym czasie tusz uzyskiwał zadowalającą gęstość. Tę od początku nakłada się bardzo dobrze, nie ma grudek, a czerń jest dokładnie taka jak powinna być.
Na szczególną uwagę zasługuje też trwałość tego tuszu. Pięknie trzyma się rzęs przez cały dzień, nie rozmazuje się i nie kruszy. Rzęsy nie "oklapują" pod koniec dnia, jak w przypadku wielu innych tuszy. Trzymają się pięknie przez cały dzień. Coś za coś jednak... Tusz dość długo wysycha, więc trzeba chwilę odczekać po pomalowaniu, aby nie dorobić się plamek i cieni na powiekach. Mimo, że nie jest wodoodporny, trzeba też nieco więcej wysiłku, by zmyć go z rzęs, niż wszystkie inne tusze.
Bardzo ciekawe jest też opakowanie - czarne ze srebrnymi napisami. Przechodzi też przez nie srebrna wypukła kreska do złudzenia przypominająca tę, którą malujemy na powiece. To dość pomysłowe nawiązanie do nazwy tuszu.
Tusz nie jest tani, bo kosztuje w granicach 40 zł, ale ja go kupiłam w promocji w Rossmanie sporo taniej. Warto polować na promocje, bo kosmetyki Bourjois mają akcje promocyjne dość często.
Podsumowując, jest to chyba najlepszy jak dotychczas tusz Bourjois - spośród tych, które opisywałam na blogu. Brakuje mu jednak tego czegoś, co uczyniłoby go ideałem. Tutaj wciąż moim liderem pozostaje Wonder z Oriflame.
Znacie? Używałyście tego typu szczoteczek?